Po tak długiej przerwie i krótki. Ale mam dosyć ciężki okres- szykuję się do egzaminu. Także cierpliwości, pisać będę nadal, tylko rzadziej.
Zapraszam na wywiad ze mną, przeprowadzony z Lingerer, za który z całego serca jej dziękuję :* >>TU<<
Caroline
- To było naprawdę udane spotkanie – brunet potrząsnął moją ręką, a kąciki jego ust drgnęły w zawadiackim uśmiechu. Popatrzył mi jeszcze głęboko w oczy zanim puścił moją dłoń, by pożegnać się w ten sam sposób z Johnem.
Odwróciłam głowę w stronę Jareda, który przecierał dolną częścią koszuli swoje przeciwsłoneczne okulary. Przełknęłam ślinę, spoglądając na skrawek jego bladej skóry przy granicy spodni, które miały wyjątkowo niski stan. Właściwie jeśli przyjrzeć się dokładniej, można było dostrzec początek 'ścieżki miłości', jak to zawsze nazywała Sylvia. Brzuch był płaski, choć mogłabym przysiąc, że pod resztą koszuli kryją się pięknie wyrzeźbione mięśnie, które miałam ochotę dotknąć. Powstrzymałam się jednak, kierując wzrok nieco do góry. Skierował okulary ku górze, pod światło, by sprawdzić czy są dobrze wyczyszczone.
Przerażona tym, że zobaczy jak mu się przyglądam, odwróciłam głowę, czując delikatny rumieniec wpływający na moje policzki. Loki sprężyście skoczyły kiedy zatrzymałam gwałtownie głowę na Shannonie, który poruszył na to brwiami. Prychnęłam pod nosem, ściskając mocniej palce na skórzanej torebce.
- Dziękujemy raz jeszcze i miłego dnia – niebieskooki pojawił się przed nami z szerokim uśmiechem. Przyjrzałam mu się badawczo spod rzęs, ale nie dostrzegłam nic w jego twarzy, co mogłoby wskazywać na to, że widział jak lubieżnie mu się przyglądałam. Niemalże odetchnęłam z ulgą, uśmiechając nieznacznie. Podniósł na to tylko brwi, a kiedy odwróciłam wzrok, kierując go na swojego szefa, kątem oka dostrzegłam, że założył okulary, kręcąc delikatnie głową.
-Nam również było miło i zapraszamy w przyszłości na kolejne wspólne śniadanie – powiedział John, zerkając na mnie, na co skinęłam delikatnie głową, unosząc kąciki ust w niewielkim uśmiechu.
- Chętnie skorzystamy, nie Jared? - Shannon klepnął go delikatnie w ramie, naigrywając się z jego poprzedniego stanu. Również zachichotałam, przypominając sobie jego wyraz twarzy, kiedy dowiedział się, że na sali będzie ciemno. Zgromił mnie za to wściekłym spojrzeniem, ale jakoś wyjątkowo się tym nie przejęłam, kiedy jego brat ponowił poklepywanie jego umięśnionych ramion.
- Tak, ale następnym razem ja wybiorę lokal – powiedział, zaciskając mocno szczęki.
- Nie ma problemu, jestem otwarta na nowe doświadczenia – puściłam mu oczko, w środku pękając ze śmiechu.
Był tak niewyobrażalnie zdenerwowany naszymi chichotami i tym jak go znieważaliśmy, że po prostu nie mogłam powstrzymać pojawiającego się na mojej twarzy zadowolenia. Nie wiedziałam nic o jego lęku przed ciemnością, ale czuję się wyjątkowo zaspokojona, jeśli chodzi o zemszczenie się na nim za jego chamstwo. Coś mi się wydaje, że nasza znajomość nie idzie we właściwym kierunku. Bliżej jej do nienawiści niż do uwielbienia, co trochę przygasiło mój entuzjazm. Nie chciałabym mieć wroga ani w moim kliencie, ani tym bardziej w Jaredzie. Za bardzo mnie fascynował.
- O twoich doświadczeniach wiem już dostatecznie wiele – syknął ze zbyt dużą dozą złości padającą z jego niebieskich oczu. W tym momencie nie było już takie ciepłe, niczym wiosenne niebo. Były zimne, a w swoim chłodzie wręcz szarawe.
Pokręciłam głową, marszcząc brwi w niemej konsternacji.
- O co ci chodzi? - wypaliłam ze złością, ignorując znaki, które wysyłali Shannon z Johnem. Chcieli, żebym odpuściła, ale nie było już odwrotu.
- O twoje łóżkowe podboje – mimowolnie rozchyliłam wargi, a moje oczy powiększyły się pięciokrotnie.
- Skąd..
- Myślisz, że zgodziłbym się na to, by ktoś nieodpowiedni zajmował się naszymi finansami? - ubiegł moje pytanie. Trochę czasu zajęło mi dojście do tego, co to oznacza. Nie żebym była jakąś niemyślącą formą życia, po prostu byłam w takim szoku, że moje trybiki znacznie zwolniły obroty.
- Grzebaliście w moim życiorysie – powiedziałam oskarżającym tonem, krzyżując ręce na biuście. To niewiarygodne! Owszem, wielu ludzi tak robi i powinnam była się tego spodziewać, ale skąd dowiedzieli się o czymś takim? - Kto wam o tym powiedział?
- Tajemnica – powiedział najwyraźniej zadowolony z siebie Jared, ignorując powstrzymującego go od dalszej konwersacji Shannona.
- Od kogo?
- Caroline, odpuść. To nie jest -
- ważne, tak? - przerwałam Johnowi, wyrywając swoje ramię z jego uścisku – Mylisz się, to jest bardzo ważne. Ty im powiedziałeś? - rzuciłam ostro, cofając się o krok od jego wyciągniętych rąk. Na moje słowa jego oczy powiększyły się znacznie, a ręce opadły wzdłuż ciała.
- Nie – pokręcił głową, żeby dodać mocy swoim słowom.
- Tak. Kto inny mógł to zrobić?
- Caroline...
- Zamknij się – rzuciłam w stronę Shannona, nie zdejmując spojrzenia z Johna – Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś powiedzieć coś takiego?!
- To nie on – Shannonowi jakoś udało się wetknąć swoje trzy grosze, na co pierwotnie się wściekłam, ale kiedy przetrawiłam jego słowa, zerknęłam na niego, czekając na wytłumaczenia.
- To kto? - zapytałam, kiedy nie odpowiadał – Powiedz mi – podeszłam do niego na tyle blisko, by mieć go na wyciągnięcie ręki. Pokręcił tylko głową, na co warknęłam z frustracji.
- Przepraszam, ale obiecaliśmy...
- Nic mnie to nie obchodzi!
- Sylvia – wypalił, patrząc na swoje obuwie.
Poczułam jakby ktoś wymierzył mi policzek. A miałam ją za przyjaciółkę. Potarłam się po czole, schylając głowę, by ukryć napływające do oczu łzy. Dałam sobie chwilę, by się uspokoić, nie chciałam żeby widzieli jak jest mi wstyd i przykro. Kiedy w końcu się uspokoiłam, posłałam smutny uśmiech Shannonowi i kiwając mu głową, w podzięce za tę informację, ruszyłam pędem w stronę swojego auta. Ignorowałam krzyki Johna, powstrzymując drżenie rąk i łzy.
To jasne, że Jared poczuł się urażony naszym zachowaniem, ale dlaczego musiał odgrywać się akurat na mnie? Czemu tak bardzo lubował się w dokopywaniu mi? Widzę go drugi raz na oczy, a już wiem, że to lubi. Czy to nie dziwne i zbyt prędkie spostrzeżenie? Może po prostu nie miał komu dowalić tak bardzo, jak mógł mi?
Mojemu wstydowi nie było końca, kiedy otworzyłam drzwiczki auta i zamknęłam je za sobą z mocnym trzaśnięciem. We wstecznym lusterku widziałam zbliżającego się pospiesznie Jareda, więc wsadziłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam samochód przejeżdżając tuż obok niego. Usłyszałam jeszcze tylko huk, kiedy ze złością przywalił w dach mojego samochodu. Nie wiem po co za mną szedł, ale nie obchodziło mnie to zbytnio. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu i przemyśleć to wszystko.
Pierwszy raz wstydzę się swojego sposobu na życie. I nie wiem właściwie dlaczego. Przecież jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, co więcej, broniłam swojego rozumowania jak lwica, rzucając na prawo i lewo argumentami, które uważałam za słuszne. Bo po co pchać się w stały związek? Zobowiązania, kłótnie, oczekiwania, zależność. Już dawno nauczyłam się, że jak bardzo byś nie chciał, w związku zawsze jesteś zależny od tej drugiej osoby. Im bardziej jest zaborcza, tym bardziej masz przejebane.
Dlatego tak ciężko było mi zrozumieć swoje uczucia, kiedy z kubełkiem lodów usiadłam do oglądania jakiejś lipnej komedii romantycznej. W sumie nie oglądałam jej dokładnie, myślami ciągle błądząc wkoło tego niedorzecznego wstydu, który raz po raz zalewał moje ciało gorącem. Mimo iż nie było tu Jareda i Shannona, on ciągle powracał, jak niechciany ból głowy, którego nie pokonasz zwykłymi tabletkami, a mocnym i głębokim snem.
Pchana tą myślą przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka, wpatrując się w biegające po suficie światła przejeżdżających samochodów. I dokładnie sekundę przed dzwonkiem, który przeciął ciszę i postawił na nogi Scotty'iego, który poleciał pod drzwi, dotarło do mnie, że wstyd musiał zostać wywołany konkretną potrzebą.
Potrzebą bycia w związku, zależności, zobowiązania i oczekiwań. Przede wszystkim potrzebą zaznania miłości. I to spostrzeżenie, swojego rodzaju odkrycie sparaliżowało mnie. Kompletnie zapomniałam o tym, że ktoś dzwonił do drzwi, do czasu kiedy usłyszałam delikatne pukanie i poszczekiwanie Scotty'iego. Niechętnie podniosłam się, zastanawiając się nad tym kto o tak późnej porze może dobijać się do moich drzwi.
Wsunęłam stopy w kapcie, a na plecy narzuciłam satynowy szlafrok, który był kompletem piżamy, o ile na takie miano zasługiwała ta krótka, czerwona koszula.
Jared
Przez cały dzień czułem się chujowo. I nie to, że było mi z tym jakoś strasznie źle. Chociaż po części czułem się jak śmieć. Mam swoją dumę i honor, a wyrzucając jej, że jest rozwiązła, ugodziłem w samego siebie. Zawsze miałem szacunek do ludzi oraz ich życiowych wyborów i tylko i wyłącznie złość popchnęła mnie do tego, żeby jej oznajmić, że wiem. I było mi z tego powodu przeokropnie głupio.
Jestem raczej mężczyzną jednej kobiety. Co prawda nie posiadam jej w tym momencie, ale jestem wierny starym ideałom, potrzebuję miłości, żeby z kimś być bliżej. I dlatego ta cała sytuacja poniekąd mnie śmieszy. Bo to raczej mężczyźni zajmują się podbojami, a kobiety pragną miłości, uczucia. A wyszło na to, że z Caroline zamieniliśmy się miejscami.
Zdziwiło mnie jej zachowanie, kiedy to powiedziałem. Wyraz jej twarzy zmienił się z radosnego na zaskoczony, by bardzo szybko przejść we wstyd i rozdrażnienie. I dopiero kiedy uciekła, zdałem sobie sprawę z tego, że to było niewłaściwe.
Ta myśl nie dawała mi spokoju przez cały dzień, przez co nie mogłem się skupić na pracy. Nawet Shannon był wściekły, po raz setny pokazując mi portfolio wybranej przez niego dziewczyny na jutrzejszą sesję zdjęciową promującą naszą nową kolekcję.
- Może być – odparłem rzeczowo, drapiąc się za uchem.
- Może być – przedrzeźniał, a jego rozdrażnienie osiągnęło punkt krytyczny. Jakoś nie było mi z tego powodu przykro – Mógłbyś się ogarnąć i zabrać do roboty? Jeszcze nie doszedłeś do siebie po spędzeniu śniadania w ciemnościach?
- Zejdź ze mnie – syknąłem.
- Nie mogę, to jest moja praca – westchnął, stukając palcem w zdjęcie twarzy dziewczyny. Co tu dużo mówić, była całkiem ładna, choć wiele jej brakowało do ideału. Niesymetryczne, duże uszy, niesubtelny nos i do tego dziecięce, ogromne oczy. Dziwna, przyprawiająca o mdłości uroda, ale przez to wyjątkowa i oczekiwana w modelingu. Nigdy nie zrozumiem fascynacji tymi, jak dla mnie, niezbyt pięknymi kobietami.
- Twoją pracą jest ciągłe zawracanie mi dupy? - prychnąłem, rozpierając się wygodniej w fotelu.
- Tak, bo gdybym tego nie robił już dawno osiadłbyś na laurach i to wszystko stracił – ręką wskazał na mój gabinet, jakby chciał podkreślić co dokładnie jego zdaniem miałem stracić. I w jego słowach może było trochę prawdy, ale gdyby nie taka jedna brunetka mieszająca mi w głowie, prawie bym się tym przejął.
- Przesadzasz – westchnąłem, a widząc jak znów szykuje się do ataku dodałem – ta może być, jest całkiem...- ugryzłem się w język, zanim powiedziałem ładna – wyjątkowa – wydusiłem, mając na myśli raczej określenie inna.
- Jesteś dupkiem – wypuścił powietrze z płuc, wstając powoli.
- Jakbym tego nie wiedział – mruknąłem, odwracając się na fotelu w stronę okna.
- Co cię męczy, co? - wypalił, a ja nawet na niego nie spojrzałem.
- To, że jestem dupkiem.
- Caroline – wymamrotał nagle, zdając sobie sprawę z tego o czym mówiłem – Masz rację, jesteś dupkiem. To co zrobiłeś było chamskie, dupkowate i poniżej pasa.
- Zamknij się i wypierdalaj – powiedziałem beznamiętnym tonem oczekując trzaśnięcia drzwiami. I tak też się stało. Shannon był niekiedy zupełnie jak kobiety- obrażalski i delikatny.
Ponieważ jestem dupkiem z sumieniem, postanowiłem porozmawiać z Caroline. Nie wiem do końca co popchnęło mnie do tego, ale wieczorem stanąłem pod jej drzwiami z bukietem czerwonych róż. Nie odbierała domofonu, więc stwierdziłem, że nie zastałem jej w domu, albo postanowiła rozładować złość goszcząc w łóżku jakiegoś faceta. Na tę myśl aż zadrżałem. Nie to, że poczułem zazdrość, bo nie miałem do niej podstaw, co więcej nawet mi na niej nie zależało. Po prostu tak piękna, delikatna i wyjątkowo zmysłowa kobieta nie powinna pozwalać na takie...obracanie.
Zaraz, skoro mi na niej nie zależy, to co ja tu robię?
Przecież to jasne, że moje sumienie każe mi przeprosić. I nic więcej. Kompletnie nic.
Spojrzałem na bukiet pachnących róż, których zapach przyjemnie drażnił moje nozdrza i zastanowiłem się, czy zadzwonić jeszcze raz. Ale właśnie wtedy z klatki wyszedł ten starszy mężczyzna. Zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem.
- A pan czego tu szuka? - jego głos był szorstki i gardłowy.
- Ja pod czwórkę – oznajmiłem, na co prychnął.
- Pilnuj tę swoją panienkę. Jest opryskliwa i cały czas pali pod moimi oknami – wskazał na okna tuż nade mną, gdzie mimowolnie zerknąłem.
- Dobrze, obiecuję – powiedziałem szybko, mając nadzieję, że mnie wpuści do środka. I ku mojej wielkiej uldze tak się właśnie stało – Dziękuję.
- Proszę bardzo – warknął.
Popędziłem schodami na pierwsze piętro i przebiegłem oczami po przyczepionych do drzwi numerkach. Powoli, trochę niepewny podszedłem do drzwi i zapukałem, spuszczając wzrok na swoje buty, ale za chwilę podniosłem głowę, słysząc głośne i natarczywe szczekanie. Zaraz potem Caroline uciszyła zwierzę i uchyliła lekko drzwi, wyglądając na klatkę schodową.
- O – zdziwiona, wpatrywała się w trzymane przeze mnie kwiaty, więc wyciągnąłem je w jej kierunku.
- Chciałem cię przeprosić – mruknąłem, a kiedy skinęła głową i odebrała kwiaty, obróciłem się w stronę schodów. Była już późna pora, a ona sama wyglądała jakbym wyrwał ją ze snu, więc nie chciałem się naprzykrzać swoim towarzystwem. Co więcej, nawet nie liczyłem na to, że mnie wpuści, jest już przecież całkiem późna godzina.
- Poczekaj, wejdź – zatrzymałem się w pół kroku, a kiedy spojrzałem w jej stronę, zobaczyłem coś, co kompletnie mnie ogłupiło.
Caroline
Otworzyłam szerzej drzwi, żeby wpuścić go do środka. To co zrobił było miłe, i bóg mi świadkiem, że ani trochę się tego po nim nie spodziewałam. Może właśnie dlatego tak bardzo zapragnęłam wpuścić go do środka, poczęstować czymś do picia i poznać na neutralnym gruncie.
- Poczekaj – powiedziałam, kiedy się odwrócił – wejdź – kiedy przebiegł oczami po moim osłoniętym zaledwie skrawkiem czerwonego materiału ciele, zamarłam. To nie było właściwe ubranie, w którym mogłabym go zapraszać do siebie, ale słowo już się rzekło i nie miałam zamiaru nic odwoływać. Jego spojrzenie uciekło w bok, kiedy z lekkimi rumieńcami na twarzy, schował dłonie do kieszeni. Aż za dobrze znałam takie zachowanie u mężczyzn- chciał ukryć swoją erekcję. Nerwowo przebierałam bosymi stopami, czując chłodny powiew wiatru na moich nogach.
- Jesteś pewna? - zapytał i wlepił swoje oczy w moją twarz – jest całkiem późno.
- Jestem pewna – uśmiechnęłam się lekko – Jeśli oczywiście tobie się nie śpieszy do domu – potrząsną lekko głową, więc obróciłam się na pięcie, kierując swoje kroki do kuchni – Rozgość się – dodałam kiedy usłyszałam, że zamknął drzwi. Kiedy wstawiłam wodę na gaz i przygotowałam dwa kubki z zieloną herbatą, ruszyłam na poszukiwania gościa. O dziwo stał w mojej sypialni, pieszcząc Scottiego za uchem. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnął się nieznacznie, a pies wydał z siebie lekkie zawodzenie, jako oznakę dezaprobaty na to, że Jared przestał go drapać.
- Proszę – podałam mu kubek, który chwycił i natychmiast odstawił na moją szafkę nocną – O matko, przepraszam – zachichotałam kiedy zaczął dmuchać w swoje opuszki.
- Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku – powiedział, ale nawet wyjątkowo pogodnym tonem.
- Nie wierze w takie powiedzonka – odparłam całkiem poważnie, ale już po chwili pożałowałam swoich słów, bo poparzyłam sobie usta zbyt wielkim haustem gorącej herbaty.
Jared przez chwilę przyglądał mi się w skupieniu, a jedyną oznaką zbliżającego się rozbawienia były drgające kąciki ust. Spojrzałam na niego bykiem, odstawiając swój kubek zaraz koło jego, co zadziałało jak katalizator. Oboje zaczęliśmy płakać ze śmiechu niemalże w tym samym momencie.
- Dobra, może i jest w tym trochę racji – przyznałam lekko urażonym tonem, spoglądając na niego wyzywająco. Opuszkami pocierałam wewnętrzną stronę wargi, próbując jakoś złagodzić pieczenie.
- Powiedziałbym, że nawet całkiem sporo – pokiwał głową, ocierając lewy kącik oka. Usiadłam na łóżku, gestem zapraszając go na miejsce obok. Chwilę przyglądał się mojej dłoni, którą poklepywałam kołdrę, zupełnie jakby kalkulował zyski i straty takiej bliskości. Zanim jednak zdążył podjąć decyzję, jego miejsce zajął zadowolony Scotty, co wywołało u mnie kolejną porcję śmiechu. Zgarnęłam pupila do siebie i pocałowałam w boczną część pyska.
- Niedobry piesek – powiedziałam, pieszczotliwie drapiąc go po szyi – Wiesz, że nie wolno ci tu wchodzić, prawda? - podciągnął głowę do góry; zawsze tak robił, gdy udawał, że mnie nie słyszy, żebym tylko nie wywaliła go z łóżka.
- Uwielbiam psy – powiedział Jared, siadając koło nas i przebierając palcami w złocistej sierści mojego ulubieńca. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnął się, ukazując swoje idealne zęby.
- A masz jakiegoś? - zapytałam z ciekawości. Poczułam dreszcze, kiedy nasze dłonie niechcący zetknęły się ze sobą i byłam pewna, że Jared też to poczuł, bo przez jego twarz przebiegł cień jakiegoś nierozpoznawalnego uczucia.
- Żartujesz sobie? - żachnął się – Mam cztery psy – dodał, a ja z wrażenia otworzyłam szeroko oczy.
- Poważnie? Chciałabym mieć więcej psów, ale w tym małym mieszkaniu tylko by się męczyły – rozejrzałam się po pokoju, wykrzywiając usta z żalu i zazdrości.
- Kiedyś dorobisz się większego – powiedział pocieszająco – Mam propozycję nie do odrzucenia – dodał tajemniczo. Podniosłam na niego wzrok oczekując aż mi ją wyłoży. - Myślę, że Shannonowi ten pomysł by się bardzo spodobał.
- Powiesz w końcu o co chodzi? - przerwałam mu – Ej, a czemu Shannonowi by się podobał? To tobie nie? - dodałam zadziornie.
- No mi w sumie też – przyznał leniwie – Chodzi o to, że moglibyśmy wybrać się za jakiś czas na wieś z naszymi psami. Jestem pewien, że nasze psy by się polubiły.
- I zapłodniły – mruknęłam złośliwie.
- Co? - zapytał, choć jestem pewna, że usłyszał.
- Nic, nic. Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Czemu? - zmarszczył brwi.
- Próbujesz mnie zeswatać ze swoim bratem? - odparłam ze złością.
- Co? Nie, oczywiście, że nie – pokręcił gwałtownie głową.
- To dobrze – zamilkliśmy na chwilę przetrawiając to co zostało przed chwilą powiedziane – ale nadal jestem zdania, że to nie jest najlepszy pomysł.
- Ok, rozumiem – powiedział rozczarowany.
- Przepraszam, ale – zamilkłam – nawet sama nie wiem, czemu mi się to nie podoba, po prostu tak jest.
- Coś jak szósty zmysł?
- Nie no, bez przesady – zaśmiałam się na jego próbę rozluźnienia sytuacji.
- Ale było by mi bardzo miło gdybyś z nami pojechała – najwyraźniej nie miał zamiaru ustąpić.
- Nie skończysz, dopóki się nie zgodzę, prawda? - westchnęłam, zakładając nogę na nogę i zakrywając gołe uda skrawkiem podomki.
- Nie – uśmiechnął się zawadiacko, poklepując Scottiego po karku.
- A odpowiedź „zastanowię się” usatysfakcjonuje twoje ego? - uniosłam jedną brew do góry, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Siedzący między nami pies zaskomlał, wtulając swoją głowę w mój brzuch, przez co materiał uniósł się zbyt wysoko, odsłaniając moje koronkowe majteczki. Zasłoniłam się jak najszybciej, czując jak czerwień wkrada się na moje policzki. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, zamieniając się miejscami z grymasem wstydu i złości.
- Widzisz, nawet on chce jechać – nawet nie potrafił ukryć śmiechu, za co posłałam mu zabójcze spojrzenie, które zignorował. Chwycił psa za szyję i przyciągnął w swoją stronę, tak, że ich nosy prawie się stykały – Prawda, że chcesz jechać? - zasłodził, na co pupil zamachał ogonem – Widzisz? Chce jechać. - odparł dumny.
- Jak mówisz do niego takim tonem, że normalnie cukier się sypie, to nic dziwnego, że macha ogonem i się cieszy – spojrzałam na niego bykiem. - Zastanowię się, ok?
- To twoje ostatnie słowo? - zapytał. Kiwnęłam głową, a on tylko westchnął, sięgając po swój kubek – W takim razie czekam na odpowiedź. - dodał zadziornym tonem, za co pacnęłam go w ramię. Scotty widząc ten gest odwrócił łeb w moją stronę i warknął ostrzegawczo.
- Znów na mnie warczysz?! - krzyknęłam przy akompaniamencie śmiechu Jareda – Jeszcze raz, spróbuj jeszcze raz, a nie będzie spacerów – pogroziłam mu palcem.
- Jak nie będzie spacerów, to będzie kupa na dywanie – powiedział, łapiąc się za brzuch i próbując złapać oddech.
- Nie mam dywanów – sapnęłam.
- Rzeczywiście – rozejrzał się po pokoju – To na panelach, o matko. Ale ty jesteś czepialska.
- Odezwał się – zakpiłam, krzyżując ręce na piersi.
Przez chwilę milczeliśmy patrząc wszędzie tylko nie na siebie. W pewnym sensie, gdyż jego wzrok czułam na sobie dość wyraźnie. Po prostu nie patrzyliśmy sobie w oczy, popijając herbatą i wsłuchując się w uliczny szum dochodzący od strony kuchni, w której zostawiłam otwarte okno. Scotty ułożył się na moich poduszkach i zasnął, ale nawet nie miałam siły go z nich zepchnąć. Muszę pamiętać, żeby zmienić poszewki zanim położę się spać.
-Dziękuję za herbatę – chrząknął podnosząc się do pionu. Wystrzeliłam zaraz za nim, odbierając z jego rąk pusty kubek.
- A ja dziękuję za kwiaty – uśmiechnęłam się delikatnie, przyciskając naczynia do klatki piersiowej – I za to, że wpadłeś.
- Z chęcią wpadnę jeszcze kiedyś – podrapał się po głowie, zerkając w moją stronę przelotnie, żeby ostatecznie zatrzymać wzrok na moich słomianych panelach. - Dobranoc i...pa Scotty – powiedział w końcu i z lekkim uśmiechem ruszył w stronę wyjścia. Przytrzymałam drzwi, obserwując jak schodzi po schodach, po czym zamknęłam je z lekkim kliknięciem. Przekręciłam klucz i odniosłam naczynia, wstawiając je do zlewu. Zerknęłam jeszcze raz w stronę wazonu z kwiatami, po czym już potężnie zmęczona, zaszyłam się w łóżku, by w końcu iść spać.
Tak sobie czytam to opowiadanie, czytam... i dochodzę do wniosku, że jeśli kiedykolwiek je przerwiesz to przyjadę do ciebie, posadzę cię przed komputerem i każę pisać kolejne rozdziały. Serio.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony twoje opowiadanie jest... powiedzmy dramatyczne. Dziewczyna nie może sobie znaleźć prawdziwej miłości, ma jedynie pracę, psa i małe mieszkanko. Z rodzicami nie widzi się często. Poza tym główna bohaterka jest trudna, jeśli chodzi o charakter. No i ma... 'zdradliwą' przyjaciółkę.
Z drugiej strony opowiadanie jest strasznie zabawne. Jared chce dopiec dziewczynie, a potem staje się dla niej miły, co dla mnie jest oznaką, iż w końcu będą razem. Przepraszam, lecz po prostu tak mi się kojarzy. Shannon widzi w głównej bohaterce atrakcyjną kobietę i pewnie będzie chciał ją zdobyć (rozbawiła mnie sytuacja w biurze, gdy... powstrzymywał niesforne oczy ;D).
Blog strasznie mi się podoba. Mogłabym czytać i czytać to opowiadanie. Czekam na kolejny odcinek. Pozdrawiam :)
Kochana, nawet nie wiesz ile mi te słowa dają powera do dalszego pisania:* Albo i wiesz...mniejsza z tym :P Nie wiem czy wejdziesz tu jeszcze i zobaczysz ten komentarz, ale mam zamiar zapytać- najwyżej potem złapię Cię gdzieś indziej- Kiedy zaczniesz pisać coś nowego?? :* Stęskniłam się:*
UsuńUff... Bo już myślałam, że będzie wiesz... On i ona.. Sami... Co tam pies... Na szczęście, nic takiego nie było :D NA RAZIE, haha :D Ta dwójka jest bardzo... nieobliczalna.
OdpowiedzUsuńI jestem kurna wielbicielką Shannona :D. Ale wracając. Jared zachował się bardzo przyzwoicie, ale on chyba uwielbia coś robić, a dopiero później myśleć. Cieszę się, że między tą dwójką zaszła już nić porozumienia... W końcu razem mają coś osiągnąć, nie? Kłótnie więc nie ą wskazane :D.
Ale dziwi mnie to, że J. zaprasza ją na wyjazd, a przecież praktycznie jej nie zna O.o Cóż za dziwny typ :D
Przeczytałam wszystko i przepraszam, że tak długo to trwało. Zadziwiłaś mnie tym... Jared jako projektant... Shannon jako fotograf jakoś bardziej mi pasuje, ale i tak ciężko mi wyobrazić sobie ich zajmujących się czymś innym niż muzyką. Wciągnęło mnie ta historia i czekam na kolejne rozdziały ;)Caroline... widać, że pomimo wszystko jest zagubioną dziewczyną i mam nadzieję, że Bracia Leto to zmienią ;) Mogłabyś informować mnie na moim blogu o nowych rozdziałach? Z góry dziękuje ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy u siebie ;) http://the-way-im-going.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń