czwartek, 26 stycznia 2012

Rozdział 1

Szybko zerknęła na swoje odbicie w lusterku i zapamiętując niedociągnięcia w swoim wyglądzie, w postaci kilku niepozornych fałdek na spódnicy, wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Szarpnęła za klamkę, upewniając się, czy naprawdę są zamknięte i wyszła na pogrążone w porannej mgle ulice.
Była spóźniona. Otworzyła samochód i wsiadła do środka, odpalając silnik. Mogła się nie zgadzać na drinka w clubie, którego zaproponowała jej Sylvia. Nie dość, że nie skończyło się tylko na jednym drinku, to jeszcze wylądowała w łóżku z obcym mężczyzną. Wykopała go ze swojego łóżka i mieszkania dopiero jakieś pół godziny temu.
Nie, Caroline nie była grzeczną dziewczynką, a jej łóżko gościło już wielu przypadkowych kochanków. Ale jeszcze nigdy nie pozwoliła sobie na to w środku tygodnia. Gdyby nie telefon od Johna, dalej smacznie spałaby u boku tego kolesia.
Przeszło jej przez myśl, że nie był brzydki, co więcej nawet bardzo jej się spodobał, ale zaraz wymierzyła sobie mentalny policzek. Wszystko wyszło nie tak jak powinno, więc teraz tym bardziej nie powinna się rozwodzić nad aparycją nocnego gościa.
Dobrze, że Johna miała po swojej stronie. Nie groziło jej z jego strony żadne niebezpieczeństwo, można było nawet zaryzykować stwierdzeniem, że w tak krótkim czasie zdążyli się zaprzyjaźnić. Schlebiało jej to. John był naprawdę przystojny i dodatkowo niemiłosiernie seksowny. Na początku tej znajomości miała co do niego inne plany, ale teraz bardziej przypominał jej brata, niż możliwego kochanka. Traktował ją trochę jak dziecko, pobłażając jej za każdym razem, gdy coś spieprzyła i kryjąc ją przed swoim przełożonym. Gdyby nie on, już dawno podziękowaliby jej za współpracę.
Owszem, zgrywała grzeczną dziewczynkę, kiedy tylko przekraczała granice firmy, ale uważała, że tak będzie lepiej. Ubierała się elegancko, ale też seksownie, znajdując w tym wszystkim złoty środek. Widziała jak mężczyźni na nią patrzą, ale przestawali, gdy tylko zaczynała udawać życiową nieudacznicę, naiwną i pełną strachu przed światem, dziewczynkę. W myślach naigrywała się ze sposobu w jaki na nią spoglądali, zupełnie jakby nagle każdy z nich obudził w sobie ojcowskie instynkty.
Zaparkowała na wyznaczonym dla niej miejscu, spory kawałek od wejścia i zgasiła silnik. Przygładziła spódnicę i marynarkę, po czym chwytając torebkę, wysiadła z auta. Wiedziała, że jeśli dobrze ugra, to spóźnienie ujdzie jej na sucho, jednakowoż wolała z drugiej strony nie przesadzać, bo to wszystko mogło obrócić się przeciwko niej samej.
Dwa kroki i znalazła się w środku. W portierni siedział nowy ochroniarz, który gestem nakazał jej podejść do siebie. Przewróciła oczami, zerknęła na zegar i zrezygnowana podeszła do okienka. Tylko tego jej brakowało, niewystarczająco była już spóźniona? Ale dobrze wiedziała, że gdyby zignorowała faceta, poleciałby za nią i zadzwonił do kierownictwa. O ile John starał się jakoś ukryć jej nieobecność przed szefem, taki obrót sprawy zniweczyłby jego wysiłki. Na pewno by się na nią wściekł.
- Mogę zobaczyć pani identyfikator? - zapytał z szelmowskim uśmiechem. Wszystko pięknie, ładnie, gdyby nie te krzywe zęby, pomyślała, po czym bez słowa podała mu swój opatrzony zdjęciem, nowiutki egzemplarz identyfikatora. Spojrzał najpierw na dokument, potem przenosząc wzrok na nią, jakby miał problemy z dopatrzeniem się podobieństw. W końcu oddał go, ocierając się swoimi opuszkami o grzbiet jej dłoni. Obleśny. Posłała mu wymuszony uśmiech.
- Mogę już iść? - zapytała, starając się by zabrzmiało to uprzejmie.
- Tak, oczywiście – kiwnął energicznie głową, poszerzając widniejący na twarzy uśmiech. - Do zobaczenia.
- Z pewnością – odpowiedziała na odchodnym, krzywiąc się do samej siebie. Zaczęła się zastanawiać co się stało z poprzednim ochroniarzem. Wiekowy już mężczyzna był tu jedną z niewielu osób, z którą mogła normalnie porozmawiać; był kimś, kogo naprawdę traktowała jak ojca. A teraz zamiast niego, w kanciapie siedzi jakiś młody, obleśny dzieciak.
Kiedy weszła na teren swojego oddziału, została niemalże staranowana przez Sylvię. Burknęła na nią coś w stylu Uważaj jak chodzisz, i podniosła swoją torebkę, która przy bliższym spotkaniu z biegnącym huraganem, spadła na podłogę. Powiesiła ją na ramieniu i rozejrzała się po pomieszczeniu. Przy rejestracji stało dwóch, odwróconych do niej plecami, mężczyzn. Zapewne to przez nich Sylvia wyleciała jak oparzona z biura, tylko kto mógł spowodować u niej taki popłoch?
Nie musiała długo się domyślać, bo jeden z nich, ten bardziej rozbudowany w barkach, odwrócił się w jej kierunku. Zamarła, czując jak jej stopy stapiają się z marmurowym podłożem. Bracia Leto. Shannon, który właśnie w tym momencie mierzył ją wzrokiem, był jej przelotnie znany, kiedy jakiś czas temu przybył do Johna w interesach. Za to Jareda znała tylko z opowieści, a podobno był dużo bardziej wymagający od brata. Ale kiedy się obrócił w jej kierunku, zaśmiała się w duchu. Ten przystojny, zniewalający mężczyzna miałby być jednym z okropniejszych klientów? Niemożliwe.
Uśmiechnęła się delikatnie i chcąc wywołać jakieś dobre wrażenie, zbliżyła się do nich, utrzymując kontakt wzrokowy z Jaredem, i wyciągnęła w ich stronę rękę, przedstawiając się. Odpowiedzieli tym samym, delikatnie ściskając jej dłoń i dyplomatycznie nią potrząsając. Czuła się, jakby właśnie witała się z prezydentem, kiedy jej ręka skakała w górę i w dół pod wpływem ich ruchów.
- Pomóc w czymś? - zapytała, wycierając zewnętrzną część dłoni w spódniczkę.
- Nie trzeba. Myślę, że ta wasza recepcjonistka dobrze wykona polecenie – odparł sucho Shannon.
Kiwnęła głową, czując lekkie skrępowanie. Posłała jeszcze jedno spojrzenie w stronę Jareda, ale nawet nie uraczył jej swoim. Jego piękne, błękitne oczy, okrążone firanką niesamowicie długich rzęs, spoglądały w stronę leżących na recepcyjnym biurku dokumentów. Jeszcze takich oczu Caroline w życiu nie widziała. Miał krótkie, sterczące do góry włosy. Wyglądał jak model z rozkładówki Vogue, czy innego pisma. Caroline nie za bardzo znała się na modzie, nie licząc oczywiście tej, którą serwowała sobie. Ale bez problemu rozpoznała dobrej jakości garnitur, zapewne szyty na miarę, wart więcej niż jej kilkumiesięczna pensja.
- W takim razie, do zobaczenia – powiedziała w końcu i szybkim krokiem oddaliła się w stronę swojego gabinetu. Serce waliło jej jak młotem, ręce się trzęsły, kiedy próbowała trafić kluczem do zamka. W końcu, posyłając kilka siarczystych przekleństw na samą siebie, pod nosem, udało jej się trafić w ten przeklęty otwór i weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Idiotka, pomyślą sobie, że jestem idiotką!
Rzuciła torebkę na blat biurka i wykręciła numer do Johna. Wsłuchiwała się w sygnał, dopóki nie włączyła się poczta głosowa. Pomyślała, że jest zbyt zajęty i postanowiła mu teraz nie przeszkadzać. Właściwie domyślała się czym może być zajęty; pewnie spieszył do swojego klienta, który właśnie czekał z bratem przy recepcji.
Usiadła przy biurku i starając się zapomnieć o nasyconych błękitem oczach, zaczęła przeglądać dokumenty swojego klienta. Kilka różnych firm złożyło mu oferty za sprzedanie im kilku całkiem ważnych i dochodowych akcji. Jej zadanie polegało na przeanalizowaniu wszystkich ofert i doradzeniu możliwie jak najkorzystniejszej, lub odradzenie ich całkowicie. Ale jej klient oznajmił, że którąś musi przyjąć, ze względu na swoje kłopoty finansowe, w które wpadł jakiś czas temu. Stał się niewypłacalny, potrzebował natychmiastowego zastrzyku gotówki.
Ale jak ona miała pracować, kiedy przed oczami nadal stał jej ten brunet? Chociaż nie uśmiechnął się ani razu podczas ich kilkuminutowej znajomości, mogła sobie doskonale wyobrazić jaki piękny miał uśmiech.
Ciekawe, czy pojawiają mu się wtedy takie słodkie dołeczki?Uwielbiam je, wtedy mężczyzna na moment zmienia się w słodkiego, szczęśliwego chłopca. Tak, dołeczki kojarzą mi się z dziećmi, ale czy to źle? Dzieci są przecież takie słodkie...
Stop! Caroline, rozkazuje ci wziąć się za siebie i za robotę, o 16 masz spotkanie z Wallancem, a jeszcze żadnej z tych ofert nie poznałaś!
Zerknęła na zegarek, prychając pod nosem. Ona tego nigdy nie zdąży zrobić! A żeby było jeszcze lepiej, ktoś zapukał do jej drzwi. Krzyknęła Proszę!, przekładając kupkę dokumentów w poszukiwaniu tych potrzebnych. Przez myśl jej przeszło, że powinna zainwestować w skoroszyty. Znaczy, wystarczyłoby tylko poprosić o nie Johna, ale jak zwykle miała zbyt wiele spraw na głowie by pamiętać o takich drobnostkach.
Postać stojąca w drzwiach chrząknęła nieznacznie, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
- John! - podbiegła do niego i mocno się wtuliła, zarzucając mu ręce na szyję – Bardzo mamy przerypane? - wyszeptała mu do ucha, kątem oka spoglądając na stojących kilka kroków od nich, klientów. Właściwie to nigdy nie rzucała mu się na powitanie na szyję, ale tym razem potrzebowała przykrywki, by dowiedzieć się o co chodzi.
- Ja do ciebie właśnie w tej sprawie. Chodź – złapał ją za rękę na wysokości łokcia i pociągnął za sobą w stronę swojego królestwa. Przymknęła oczy, błagając w duchu, o łaskę.
Jeśli się dowiedzieli kto zniszczył te dokumenty? Jeżeli mnie wyrzucą? Dobra, wylanie mnie to pikuś...Ale co pomyślą sobie te grube ryby? Oni mogą w ramach odwetu zniszczyć moją karierę!
Odgoniła złe myśli i zagryzając wargę, nadal ciągnięta przez Johna, weszła z nim do gabinetu. Ominęli zgrabnie biurko, zupełnie takie samo jakie miała w gabinecie kobieta i John usiadł na swoim fotelu, wskazując gestem dłoni, by goście zajęli dwa inne. Caroline głupio się czuła, ponieważ tylko ona stała z całego towarzystwa. Czemu jej nie zaoferował jakiegoś krzesła?
- Caroline, zaprosiłem cię tu, bo chciałbym, żebyś przejęła moich klientów – kobieta wyraźnie odetchnęła z ulgą; nie podejrzewają jej. Ale chwilę później znów się spięła, obserwując nieufnie oblicze swojego przyjaciela.
- Słucham? - wydukała, strzelając nerwowo palcami.
To, że wszyscy w tym momencie jej się przyglądali; zwłaszcza ON, nie pomagało, ale tym bardziej wprowadzało ją w nerwowy stan. Nie mogła skupić się na swoich myślach, zresztą, za dużo ich w tym momencie przechodziło przez jej głowę.
- Nie bój się – położył dłoń do jej rąk, by przestała tarmosić swoje palce – Nie rzucę cię na głęboką wodę. Na razie będziesz współpracowała ze mną, ale kolejne dokumenty podpisujesz już ty. Z racji tego, że poprzednie przepadły, musimy odnowić umowę, a panowie okazali się tak łaskawi, że przymknąwszy na to oko, zgodzili się dać nam kolejną szansę – wskazał na nich ręką, a oni tylko skinęli głowami, na znak, że w pełni się z nim zgadzają. - Tak więc dziś zajmiemy się wspólnie sporządzeniem rysopisu umowy, który na jutro będziesz musiała poprawić.
- Ale – zająknęła się. Zebrała pukiel włosów za ucho i westchnęła – Posłuchaj, o 16 mam poważnego klienta, a nawet w połowie nie jestem przygotowana i...
- To go odwołaj – wszedł jej w słowo Jared, posyłając jej lodowate spojrzenie. Tembr jego głosu wywołał w niej falę delikatnych dreszczy.
- Łatwo powiedzieć – fuknęła – Pan byłby zadowolony, gdybym miała na dziś coś dla pana przygotować, a zamiast to zrobić, odwołałabym spotkanie?
- Caroline, spokojnie. Wszystko da się załatwić – John przerwał tę wymianę zdań zanim zabrnęła za daleko. Jednak młodszy z braci nie poddawał się.
- Uważam, że jednakowoż mamy pierwszeństwo. Ładujemy w waszą firmę kupę naszych pieniędzy, co raczej powinno was obligować do ciężkiej roboty. Czy nie mam racji? - powaga i determinacja jaka z niego biła, było tylko oliwą do ognia, który zapłonął w kobiecie.
- Ale praca, pracy nie równa. Nie tylko wy jesteście naszymi klientami. Nie przeskoczę barier nie do pokonania, panie Leto. Czasu nie oszukam, a i też nie jestem taka boska, żeby załatwiać wszystko od tak – pstryknęła palcami – Niestety nie zgodzę się też z tym, że skoro ładujecie panowie pieniądze...
- Przepraszam – John podniósł się z krzesła, łapiąc brunetkę za ramię i ściskając z siłą – Musimy porozmawiać. Panowie wybaczą – i z tymi słowami wyprowadził ją z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. - Co ty wyprawiasz?!
- A jak myślisz? Oni nie są panami świata, ja mam też inne obowiązki i zobowiązania, z których muszę się terminowo wywiązywać! - skrzyżowała ręce na piersi, odwracając się do niego bokiem.
- Daję ci szansę na jakiś sukces, a ty wszystko niszczysz! I tu już nie mówię tylko o twojej przyszłości, ale i o przyszłości mojej i tej firmy! Pomyślałaś może co robisz, zwracając się do nich w ten sposób? - wykrzyczał jej prosto w twarz – Nie, oczywiście, że nie. Jestem Carolina i mam wszystko i wszystkich w dupie! - oparł się o ścianę i wziął kilka głębokich oddechów.
Pierwszy raz zwracał się do niej w taki sposób. Dotarło do niej, że może rzeczywiście przegięła. Ale dlaczego miała tracić jednego klienta, na rzecz tej dwójki? Owszem, szastali pieniędzmi, całkiem sporo szło na ich firmę, ale bez nich też daliby sobie radę.
- Przepraszam.
- Ich przeproś – wskazał jej drzwi, po czym odszedł szybkim krokiem w stronę wyjścia z budynku.
No pięknie. Zostawił mnie z tym samą. Przecudownie.

Wzięła kilka głębszych wdechów, dodając sobie tym samym sił do stawienia czoła wyzwaniu. John najwyraźniej postanowił tym razem utrzeć jej nosa, zostawiając ją samą ze swoim bałaganem. Nie pomoże jej tak jak zwykle, nie wstawi się za nią, chociaż miała nadzieję, że jak wróci, zmieni zdanie i jakoś jej pomoże. Ale to były czcze słowa, tak naprawdę w to nie wierzyła, dotarło do niej natomiast to, że skończyły się złote dni. Tym wybrykiem przelała szalę goryczy, dopiekła mu w taki sposób, że aż wyprowadziła go z równowagi. Pierwszy raz widziała go tak roztrzęsionego. Wściekłego.
Nacisnęła klamkę i weszła do środka, nawet nie patrząc na gości, nadal siedzących na swoich krzesłach.
Chociaż tyle dobrze, że nie uciekli.
Usiadła na miejscu Johna i westchnęła, krzyżując dłonie na biurku. Spojrzała w te chłodne oczy i zganiła się w myślach za swoje wcześniejsze zagranie. Powinna lepiej panować nad emocjami, być pokorna i życzliwa. I przede wszystkim nie skakać do gardeł takim gigantom.
- Przepraszam panów za moje wcześniejsze zachowanie – słowa z trudem opuszczały jej karminowe usta, ale mimo oporów, płaszczyła się przed nimi jak reszta – Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale obiecuję, że nigdy więcej to nie nastąpi. Gdybyśmy mogli
- Gdzie John? - zapytał Shannon, marszcząc brwi.
- Coś mu wyskoczyło – uważnie cedziła słowa, zastanawiając się dokładnie nad tym co mówi. Nie chciała znów się narażać na kompromitację. Bo czymże innym było jej wcześniejsze zachowanie? - Gdybyśmy mogli przystąpić do formułowania umowy, byłabym zobowiązana.
- Przynieśliśmy kopię poprzedniej, więc nie mamy za dużo do roboty, poza zmienieniem paru podpunktów – powiedział Shannon, wyjmując z teczki ową umowę. Caroline spojrzała na niego uważnie, a w jej głowie zapaliła się czerwona lampeczka.
- Jakie podpunkty? - zapytała, przejmując papiery.
- Dojdziemy do tego, kochaniutka – odezwał się młodszy, a kobieta aż się zjeżyła na jego słowa. Kiedy to zauważył, oparł się wygodniej i uśmiechnął cwaniacko pod nosem.
Nie ma dołeczków. Co za niefart.
- Nie jestem niczyją kochaniutką, więc miałabym prośbę, żeby się w ten sposób do mnie nie zwracać. - słowa powoli opuszczały jej wargi, a zielone oczy ciskały gromami.
- Jesteś taka malutka i urocza, żeby nie powiedzieć infantylna, że to sformułowanie bardzo mi podpasowało. Ponadto nie pamiętam jak się nazywasz. - czyżby pan Leto wziął sobie za punkt honoru doprowadzić ją dziś do szewskiej pasji?
Może i nie wiedział, że miała kompleksy na punkcie swojego wzrostu, chociaż nie była za niska. Metr sześćdziesiąt siedem to w końcu nie tak mało, wręcz normalnie. Tylko, że jako mała dziewczynka zawsze chciała być wysoka, a że rodzice raczej wzrostem nie grzeszyli, nie dane jej było przekroczyć nawet metra siedemdziesięciu.
Przymknęła oczy, w myślach licząc do dziesięciu. Nie miała zamiaru dać się ponownie wyprowadzić z równowagi. Kiedy odważyła się podnieść powieki, zagłębiła się w trzymanej w dłoniach, kilkustronicowej umowie. Przebrnęła przez wstęp bez najmniejszych problemów, potem zaczęły się schody. Boże, jak ona nienawidziła tego prawniczego języka! Każde zdanie czytała kilka razy, by dogłębnie zrozumieć jego treść. Przy 4 podpunkcie na kartce pojawiła się wielka, pokryta małymi, ciemnymi włoskami dłoń.
- To będzie trwało wieki – powiedział jej właściciel, a Caroline spojrzała na niego ze złością.
- W takim razie, które podpunkty chcielibyście zmienić? - w geście poddania odłożyła umowę na biurko i wyprostowała się na fotelu. Miała nieodpartą chęć obrócić się wkoło, ale skoro teraz uznawali ją za infantylną, co by sobie wtedy pomyśleli? Siedziała, więc grzecznie, przebiegając wzrokiem od jednej twarzy do drugiej, zatrzymując się na tej drugiej o ułamek sekundy dłużej.
- Po pierwsze rozdział 2, paragraf 3 – szybko odszukała konkretny podpunkt – Chcielibyśmy mieć wgląd w nasze zainwestowane pieniądze częściej jak raz na pół roku. Powiedzmy raz na kwartał byłoby odpowiednie – chwyciła długopis i sporządziła na marginesie stosowną notatkę.
- Co jeszcze? - zagryzła końcówkę długopisu; zawsze to robiła, kiedy na czymś się skupiała.
Poprawienie umowy zajęło im godzinę. Musieli kilka propozycji przedyskutować i znaleźć złoty środek, który byłby dobry dla każdej ze stron. Caroline miała wrażenie, że zaczyna ją boleć głowa, ponadto starała się jak najbardziej przyśpieszyć to spotkanie, gdyż nie odwołała jeszcze Wallanc'a, a miała cichą nadzieję, że uda jej się załatwić i tamtą sprawę. Odłożyła długopis na miejsce i potarła zniecierpliwionym ruchem skronie.
- Jutro przyjdziemy podpisać. Dasz radę ją do jutra przygotować? - zapytała z powątpiewaniem w głosie Jared, za co oberwał w ramię od brata.
- Skończ już, dobrze? - odparł zdenerwowany – Cały czas jej dopiekasz. Nie mogę już na to patrzeć – podniósł się i wywrócił teatralnie oczami – I pomyśleć, że jesteśmy z jednej matki i ojca – pochylił się w stronę Caroline, a ta wstała raptownie ze swojego miejsca – Dziękujemy ci serdecznie i przepraszam w imieniu mojego niedorozwiniętego brata – wyciągnął w jej stronę dłoń, którą natychmiast uścisnęła.
- Sajonara – odparł młodszy, salutując.
Wyszli, zostawiając ją w kompletnym szoku.

Co on przed chwilą powiedział? Sajonara? Ja chyba wariuję.
______


Nie wiem czy zaglądaliście już w zakładki, więc wyjaśnię to tu, jakby ktoś jeszcze się nie zorientował- nie istnieje coś takiego jak 30STM, bracia Leto prowadzą swoją firmę, nie są ani muzykami, ani aktorami. 
To tak na początek.



3 komentarze:

  1. SAJONARA MNIE ROZJ.EBAŁO!!!!
    Jeeee.... MEGA! I ogólnie już uwielbiam Twojego nieco chamskiego Jareda. I Caroline taka... chce być oziębła, ale jej nie wychodzi. Ma taki... ciekawi charakterek, chociaż w sumie to pierwszy rozdział i jeszcze wiele się może zmienić. Jednakże ja już kocham tą historię i chcę więcej! A znając Ciebie i poprzednie historie, na pewno nas nie zawiedziesz i będzie to kolejna, MEGA historia.
    Xoxo, o! ; **

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam - Sajonara jest kwintesencją całości :D
    Niesamowicie mi się podoba! Sam motyw braku zespołu i braci którzy razem prowadzą firmę - coś innego, nowego, świeżego na rynku : )
    Caroline będzie musiała uważać na to co mówi, szczególnie przy złośliwym młodym Leto~
    Czekam na kolejny rozdział,jestem ciekawa jak rozwinie się cała sytuacja - i sprawa z przypadkowo zniszczonymi papierami - to mnie rozbroiło, szczególnie że sama mam talent do takich właśnie nieszczęśliwych sytuacji..
    pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej.
    Coś nowego, Marsowe nie Marsowe chłopaki :) zaciekawiłaś mnie, czekam na dalszy rozwój akcji, czuję, że będzie ciekawie...
    Weny życzę i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń